Biedronka obwinia zakaz handlu i spadek cen o spowolnienie wzrostu sprzedaży w trzecim kwartale. Jeszcze większe problemy mają inne sklepy. – Projekcje zrobione na przełomie lata i jesieni odnośnie bankructw są zastraszające – mówi money.pl Andrzej Maria Faliński, prezes Stowarzyszenia Forum Dialogu Gospodarczego.
Sieć Biedronka otworzyła 24 nowe sklepy w trzecim kwartale, zamknęła sześć gorzej sobie radzących i liczy już 2850 dyskontów. Tempo rozwoju nie jest już tak porażające, jak w poprzednich latach. Jeronimo Martins szybciej rozwija się teraz w Kolumbii. Gorzej, że i sprzedaż w istniejących sklepach przestała „galopować”.
Od lipca do września przychody Biedronek wzrosły o 3,7 proc. do 12,3 mld zł, ale odliczając nowo otwierane i zamykane sklepy (tzw. sprzedaż LFL) wzrosły o zaledwie 0,8 proc. rok do roku. To nieco lepiej niż w kwartale drugim (+0,6 proc.), ale dużo poniżej oczekiwań analityków. Konrad Księżopolski z Haitong Banku prognozował 1,8 proc. wzrostu LFL.
Te dane oznaczają spadek udziału rynkowego sieci. Według GUS, sprzedaż w niewyspecjalizowanych sklepach – czyli głównie sieciach marketów – w lipcu rosła o 3,5 proc. rok do roku, w sierpniu o 6,9 proc., a we wrześniu o 4,5 proc. – czyli dużo szybciej niż 3,7 proc. Biedronki w trzecim kwartale.
Jeronimo Martins, właściciel Biedronki argumentuje, że wpływ na taki a nie inny stan rzeczy miał między innymi spadek cen koszyka sprzedawanych produktów. To zmniejszyło wzrost przychodów „o ponad 1 proc.”, jak podaje Jeronimo Martins. Haitong Bank szacuje, że było to dokładnie -1,3 proc.
– W przypadku dyskontów oferta jest ujednolicona, mówimy tu o około 2-3 tys. pozycji asortymentowych. Porównując do sklepów niezależnych, nawet tych małych, oferta składa się z 10-15 tys. produktów. Dyskonty bazują na zawężonej ofercie i jeśli zmiany cen zaważą na jednej kategorii, to bardziej to widać później w wynikach – ocenia w rozmowie z money.pl Maciej Ptaszyński, dyrektor generalny Polskiej Izby Handlu.
Zakaz handlu głównym winowajcą?
Ale główną winą za słaby kwartał portugalska sieć obarcza zakaz handlu w niedziele. Wyłączenie z handlu dwóch niedziel w miesiącu mimo wysiłków marketingowych miało według wyliczeń Jeronimo Martins obniżyć wzrost sprzedaży LFL największej sieci w Polsce o 2,2 pkt. proc.
– Efekt zakazu na wyniki Biedronki wzrósł z 1,3 proc. w drugim kwartale do 2 proc. – szacuje Konrad Księżopolski, dyrektor działu analiz giełdowych w Haitong Banku. – Ale pamiętajmy, że sprzedaż detaliczna żywności w Polsce spowolniła w trzecim kwartale do 1,9 proc. rok do roku, z 5,4 proc. w kwartale poprzednim – wskazuje.
– Generalnie jest tak, że zamknięte sklepy przychodu nie generują. I to ograniczenie uderza we wszystkie segmenty handlu – ocenia Ptaszyński. – Najbardziej w tej chwili odczuwają to moim zdaniem hipermarkety. Ale i małe sklepy mają problem z innej strony, ponieważ agresywne kampanie reklamowe dyskontów mają za zadanie przekierowanie strumienia konsumentów. Zmienia się struktura funkcjonowania polskiego konsumenta – ocenia.
Jak podaje, w tym roku dyskonty zainwestowały olbrzymie pieniądze w przekonanie Polaków do piątków i sobót.
– Jedna z sieci wydała w pierwszej połowie roku 370 mln zł na reklamę, z czego połowę na reklamę w telewizji. To są kwoty trudne do wyobrażenia dla drobnego handlu. To jest inwestycja, żeby nauczyć konsumenta dokonywania zakupów przed niedzielą – niestety kosztem małych sklepów – ocenia.
„Pogoda więcej zdziałała dla małych sklepów niż zakaz”
Ekspert zwraca uwagę, że oprócz zakazu handlu powodem spadku sprzedaży w Biedronce może być spadek dochodu rozporządzalnego ludności, który wrócił do poziomów z 2015 roku. Wskazał też na malejący napływ Ukraińców do Polski, którzy są już ważną grupą konsumentów. Z wyliczeń money.pl wynika, że razem z Białorusinami i innymi nacjami przyjeżdżającymi do nas do pracy, to już ponad 9 proc. wszystkich pracujących.
Według eksperta, przyczyną przekierowania strumienia pieniędzy z Biedronki do innych sklepów mogła być pogoda.
– Należy pamiętać, że lato tego roku było znacznie cieplejsze niż w latach ubiegłych. W tym momencie inaczej kształtują się zakupy ważnych kategorii, jak na przykład napoje – szczególnie ważne w mniejszym handlu – wskazuje Ptaszyński. – W tym roku dla małych sklepów zakaz handlu był istotny szczególnie w te niedziele, które były ładne i pogodne. Wzrosty związane z pogodą miały większe znaczenie niż relacja niedziela handlowa-niedziela niehandlowa – argumentuje.
– Jest prosty mechanizm – jeśli idzie się z rodziną na spacer i jest piękna pogoda, to trafią się lody, napój. Nikt nie myśli o robieniu większych zakupów, ale pojawiają się impulsy. Dysponuję danymi, które pokazują wyraźnie, że pogoda w tym roku miała dla małych sklepów większy wpływ stymulujący niż zakaz handlu w niedziele. Dlatego ciężko przyłożyć jedną miarę do tego wszystkiego i powiedzieć: OK, wolne niedziele spowodowały to, lub tamto – wskazuje Ptaszyński.
Biedronka to sobie odbije
– Choć zredukowaliśmy nasze szacunki wzrostu sprzedaży LFL z 3,4 proc. do 2,9 proc. w tym roku, to pozostawiamy bez zmian prognozy na lata 2019-2021 – podaje Księżopolski z Haitong Banku. Tym samym ocenia, że dyskont poradzi sobie z zakazem handlu w niedziele, a nawet z jego rozszerzeniem.
Wskazuje, że choć wzrost sprzedaży spowalnia, to zyski Biedronki pozostają na tym samym poziomie. Marża EBITDA na sprzedaży w 2018 roku podobnie jak w roku ubiegłym wynosi 7,2 proc. To więcej niż zarabia cała grupa Jeronimo Martins (5,5 proc.).
W sukces małych sklepów w związku z zakazem handlu nie wierzy też Andrzej Maria Faliński, prezes Stowarzyszenia Forum Dialogu Gospodarczego, wcześniej wieloletni prezes Polskiej Organizacji Handlu i Dystrybucji.
– Pożyjemy, zobaczymy. Poczekajmy, jak się zamknie rok. Moim zdaniem będzie na pewno zmniejszona dynamika, ale coś za coś. Jeżeli jest gorszy wynik finansowy, to firmy, żeby utrzymać korzyści, inwestują w rynek, szukają większej liczby klientów – powiedział money.pl. – To najlepiej widać na działaniu dużych sieci dyskontowych. Mocno zainwestowały w ceny poprzez promocje, ekspansję marek własnych, zwiększenie asortymentu, inwestycje w technologię sprzedaży. Efekt mają taki, że odebrały dużą część rynku przede wszystkim małym sklepom niezależnym. Franczyzy obsługiwane przez dużych hurtowników jakoś sobie jeszcze radzą – ocenia.
Ale według niego efekt zakazu będzie nieubłagany dla małych sklepów.
– Projekcje zrobione na przełomie lata i jesieni odnośnie bankructw są zastraszające. Mówi się o piętnastu tysiącach sklepów, które spadną z rynku z racji tego, że oddana im niejako niedziela, nie będzie w stanie skompensować bardzo korzystnej oferty dyskontów, która realizuje się w całym tygodniu, a głównie w czasie przed-niedzielnym, czyli piątek-sobota – wskazuje.
– Polityka robiona pod dyktando związków zawodowych, a głównie jednego związku, ekonomicznie pokazuje, że cały zakaz jest bez sensu. Silne firmy się bronią przed uszczupleniem takiego zasobu jakim jest czas pracy, a ponieważ mają środki do tego i finansowe, i materialne, i kadrowe, to wygrywają – mówi Faliński. – Przy tego typu restrykcyjnych politykach wobec rynku, najsłabsi gracze prędzej czy później tracą najwięcej. Pora, żeby gestorzy polityki gospodarczej tego się nauczyli. Tu happy endu nie będzie dla małych firm. Duże jednostki będą się bronić. Albo polityka im odpuści, albo na tyle pogorszy sytuację, że niektórzy nawet z rynku wyjdą – podsumowuje.
źródło: money.pl