Człowiek uczciwy dąży do prawdy tak w dziedzinie nauki, jak i religii. Jednak w obydwu obszarach spotykamy nadużycia. Te naukowe mogą zweryfikować tylko fachowcy, religijne — każdy wierzący.
Zdefiniowanie prawdy w kontekście zbawienia nie powinno chrześcijanom sprawiać kłopotu. Fundament i głowa chrześcijaństwa, Jezus, określił ją, mówiąc: „Ja jestem droga, prawda i życie”1. A jednak mimo tak prostej recepty świat chrześcijański gdzieś się pogubił w filozoficznych dysputach, co jest ważne, a co nie, co obowiązuje, a co można przeinterpretować. Przy takiej różnorodności wyznań znalezienie prawdy urosło do rangi problemu. Niektórzy chrześcijanie uznali, że jej ustalenie w gąszczu setek już dziś Kościołów jest niemożliwe. Inni z kolei doszli do wniosku, że poszukiwanie prawdy jest zbędne, ponieważ wszystkie wyznania prowadzą do jednego i tego samego Boga. Jeszcze inni uznają, że sprawy religii nie podlegają ich osądowi, i przechodząc obojętnie nad zagadnieniem prawdy, pozostają w sferze bezkrytycznej akceptacji religijnych autorytetów i tradycji przodków. Tymczasem jeżeli cokolwiek powinno zasługiwać na troskę człowieka, to właśnie prawda i zbawienie.
Jezus gani religijnych przywódców
Jezus przybył na świat, aby — jak sam o sobie powiedział — „prawdzie dać świadectwo”2. W dziedzinie religijnej prawda może być tylko jedna; na drugim biegunie jest fałsz, a innych możliwości nie przewiduje nawet filozofia. Oczywiście, może też istnieć prawda częściowa, ale taką Jezus nigdy nie był zainteresowany.
Jezus zostawił nam ciekawą wskazówkę, surowo ganiąc tradycję przywódców religijnych, a ponad opinie ludzkie i zarządzenia kapłanów wywyższając Słowo Boże3. Prawdę zbawczą rozstrzygnął jednoznacznie i niezmiennie. Przestrzegał uczniów, że Jego droga jest drogą mniejszości. Mówił, że większość bezmyślnie podąża szeroką drogą na zatracenie. Drogą, którą prowadzą uczeni w Piśmie i faryzeusze4. Mocno uderzył w religijne autorytety. To musiało szokować. Zapewne wydało się niesmaczne, wręcz bluźniercze. Ale Jezus był bezkompromisowy w swej walce o prawdę. Nie pozwalał człowiekowi poprawiać Pana Boga. Ale wtedy, podobnie jak i dziś, splendor i podniosła liturgia więcej znaczyły w odczuciu wielu ludzi niż istota rzeczy.
Najwyższym autorytetem tak dla Jezusa, jak i dla pierwszych chrześcijan było Pismo, o którym apostoł Paweł mówił, że „całe jest przez Boga natchnione i służy ku nauczaniu, strofowaniu, prostowaniu”5. Dla Jezusa wola Boża objawiona na kartach Biblii była najwyższym kryterium prawdy. Dlatego Paweł chwalił wiernych z Berei, którzy wszystko, co usłyszeli, sprawdzali z Biblią w ręku6.
Co się stało, że kolejne pokolenia chrześcijan tak daleko odeszły od Słowa — owego Logos, które ciałem się stało?
Historia lubi się powtarzać
Posłuchajmy wyjaśnień znanego katolickiego publicysty, ks. M. Michalskiego: „Wiedzę o tym, co jest, a co nie jest naprawdę nauką objawioną przez Chrystusa, czerpie katolik nie tyle z Pisma Świętego, ile przede wszystkim z żywej tradycji Kościoła”.
Można rzec: nihil novi sub sole. Tak jak w przypadku narodu izraelskiego, tak i w chrześcijaństwie tradycja zwyciężyła. W czasach Jezusa z zadziwiającą dokładnością wykonywano dziesiątki dziwnych i niepotrzebnych przepisów narzuconych przez kapłanów, zapominając o podstawowych obowiązkach wynikających z Pisma Świętego. Aż wszystko stało się rutyną i bezmyślną ceremonią. Jezus surowo to ocenił: „Lud ten czci mnie wargami, ale serce ich daleko jest ode mnie. (…) Przykazania Boże zaniedbujecie, a ludzkiej nauki się trzymacie”7.
Lekceważenie nauk biblijnych i samego Pisma Świętego osiągnęło swe apogeum w okresie średniowiecza, gdy sobór w Tuluzie (1229) wydał pierwszy zakaz czytania Biblii. Kościół kompromitowali kolejni jego przywódcy: Grzegorz VII przekonywał króla czeskiego, że „Panu Bogu upodobało się i podoba się jeszcze dziś, żeby Pismo Święte pozostało nieznane, ażeby ludzi do błędów nie przywodziło” (sic!), Grzegorz XVI określił towarzystwa biblijne jako powszechną zarazę, Pius IX nazwał Biblię trucizną, a u wrót XX wieku Leon XIII zakazał jej czytania w języku ojczystym.
Na szczęście Kościół zmienił dziś swój stosunek do Pisma Świętego, ale nie przywrócił mu takiej rangi, jaką miało w czasach apostolskich. Kierując się postanowieniami soboru trydenckiego (1545-1563), w przeciwieństwie do Pana Jezusa, apostołów, pierwszych chrześcijan, a nawet ojców Kościoła, nie uznaje Biblii za jedyne i wystarczające źródło objawienia Bożego i najwyższe kryterium prawdy. Miejsce to zajęła tradycja. A przecież nawet apostoł Paweł, ten wielki krzewiciel wiary, podkreślał, że to Pisma, a nie ludzie dają „mądrość, która prowadzi do zbawienia”8.
Według czołowego apologety katolickiego, ks. S. Bartynowskiego, ustnie przekazywane prawdy, „które apostołowie głosili, ale ich nie spisali, (…) zawierają się obecnie w orzeczeniach papieży i soborów”. Stwierdzenie to rodzi jednak kilka podstawowych problemów. Po pierwsze, czy Bóg może się mylić? Mówić, że Jego prawo nie zmieni się, „dopóki nie przeminie niebo i ziemia”9, by za chwilę ustami przyszłych pokoleń wszystkiemu przeczyć? Po drugie, wiele nauk soborowych nie ma nic wspólnego ideowo z apostołami. Apostoł Paweł, przewidując zmiany, jakie zostaną wprowadzone po śmierci bezpośrednich uczniów Jezusa, przestrzegał, by nie dać się odwieść „do innej ewangelii, chociaż innej nie ma; są tylko pewni ludzie, którzy was niepokoją i chcą przekręcić ewangelię Chrystusową. Ale choćbyśmy nawet my albo anioł z nieba zwiastował wam ewangelię inną od tej, którą myśmy wam zwiastowali, niech będzie przeklęty!”10. Mocne słowa. Czy wobec takiej przestrogi można przypisywać Pawłowi twierdzenia, które jawnie zaprzeczają jego wcześniejszym naukom? Po trzecie, jak w ogóle owe „prawdy” niespisane przez apostołów mogły się uchować w niezmienionym kształcie przez wieki przekazywane ustnie? Takie przekazy zawsze ulegają zniekształceniom, uzupełnieniom, pogoni za sensacją. Tak właśnie powstają legendy i plotki. Dlatego Bóg zabronił cokolwiek dodawać, jak i ujmować z Pisma Świętego, a swój uroczysty nakaz powtórzył i w Starym, i w Nowym Testamencie11.
Czy tradycja jest zła?
Tradycja jest cennym źródłem informacji historycznej, ale nigdy duchowej. Pokazuje, jak kształtowały się ustrój, liturgia i dogmaty Kościoła, którego wierzenia stały się wypadkową teologii, polityki i obyczajów. W sferze niereligijnej jest niezaprzeczalnym dobrem i dziedzictwem narodów, regionów oraz rodzin. Łączy i scala, daje siłę do walki z przeciwnościami losu. Wpływa na tożsamość i daje poczucie godności. Ale w sferze religijnej naszą tożsamość, zasady i drogę ustala Bóg. Bóg jest prawdą i prawda — tak jak Bóg — jest jedna.
Chrześcijański Kościół nie jest pierwszym, który dopuścił się swoistego zamachu na sacrum. To samo zrobili żydowscy kapłani i uczeni w Piśmie. Ich nauk skrupulatnie przestrzegano, stawiając je wyżej od Pism, i posługiwano się tradycją przy ich interpretowaniu. Im większym autorytetem darzono tradycję, tym mniejszą wagę przykładano do fundamentu wiary, czyli dekalogu. To właśnie zmianę dziesięciu przykazań zarzucił starszym Izraela Jezus. Sam nie przestrzegał zwyczajów starszych, popadając przez to w ciągły konflikt z Żydami. Z całą mocą swego autorytetu oświadczył, że daremna jest służba Bogu według nauk reprezentujących ludzkie koncepcje12. Ujawnił przy tym rzeczywistą rolę tradycji: umocnienie autorytetu nauczycieli Kościoła przez uchylenie mocy obowiązujących przykazań i prawd Bożych. W judaizmie tradycja stała się źródłem wszelkich wypaczeń religijnych, czego rezultatem było w końcu odrzucenie Chrystusa. Kwestia, jak wierzymy, to zatem kwestia wyboru autorytetu: Bóg czy człowiek.
Chrześcijaństwo powtórzyło grzech judaizmu, dokonując wyłomu nie tylko w dekalogu. Ale podczas gdy żydowscy nauczyciele tym samym przykazaniom nadali tylko inną interpretację, chrześcijańskie autorytety w ogóle zmieniły ich zapis. Wielu wiernych Kościoła powszechnego nie wie o tym, że biblijny dekalog nie pokrywa się ze znaną im wersją katechizmową13. Nawet w ewangelicznych Kościołach, których credo brzmi sola scriptura (tylko Biblia) zabrakło sił, by poradzić sobie z brzemieniem tradycji.
Bóg nie uznaje połowicznej prawdy. Nawet szatan w zmaganiu z Jezusem na pustyni powoływał się na Słowo Boże, zręcznie je jednak przekręcając i nie uznając całej zawartej w nim prawdy14. Jezus nie był zainteresowany częściową prawdą. Zwyciężył dzięki trzymaniu się jej w całości. Nie znał, poza natchnionym Słowem, innych źródeł wiary. Z tradycją nie sympatyzował i nie miał z nią nic wspólnego. I niechaj ku refleksji posłuży Jego ostrzeżenie: „Nie każdy, kto do mnie mówi: Panie, Panie, wejdzie do Królestwa Niebios; lecz tylko ten, kto pełni wolę Ojca mojego, który jest w niebie”.
Obyśmy nie usłyszeli na sądzie słów: „Nigdy was nie znałem. Idźcie precz ode mnie wy, którzy czynicie bezprawie”15.
K.S.
[Cytaty pochodzą z książki J. Grodzickiego pt. „Kościół dogmatów i tradycji”].
1 J 14,6. 2 J 18, 37. 3 Zob. Mt 15,3-9. 4 Zob. Mt 7,13-14; 23,13.28. 5 II Tm 3,16. 6 Zob. Dz 17,11. 7 Mk 7,6.8. 8 II Tm 3,14. 9 Mt 5,18. 10 Ga 1,7-8. 11 Zob. Prz 30,5-6; Ap 22,18-19. 12 Zob. Mt 15,1-6. 13 Zob. Wj 20,2-17. 14 Zob. Mt 4,1-11. 15 Mt 7,21.23. Mówiąc o prawie i bezprawiu Jezus zawsze odnosił je do prawa Bożego, a więc słowa te dotyczą nie tylko ludzkiej moralności, ale też posłuszeństwa wobec Boga i uznania Jego autorytetu.